Świadectwo
Świadectwo Bogny
„I nagle wszystko wskoczyło na właściwe miejsce.”
Najprościej byłoby odpowiedzieć, że dużo się modliłam i za natchnieniem Ducha Świętego doszłam do wniosku, że Duch Święty oczekuje ode mnie takiej pobożności.
Byłoby to jednak kłamstwo, dlatego że Duch Święty nie podpowiada mi decyzji w moim życiu. Wiele razy, rzeczywiście wiele razy, doświadczałam czegoś takiego, że księża czy osoby świeckie mówiły mi: „Powinnaś otworzyć swoje serce na Ducha Świętego, pomodlić się do Niego, posłuchać, jaki ma plan co do twego życia. Zawsze, gdy podejmujesz jakąś decyzję, powinnaś pomodlić się o natchnienie, czy światło, do Ducha Świętego i posłuchać, co On ma do Ciebie do powiedzenia”.
W moim przypadku to nie działa, tzn. Duch Święty nigdy nie podpowiedział mi żadnej decyzji. Czy zatem będąc osobą, która nie potrafi otworzyć swego serce na natchnienia Ducha Świętego jestem skazana na potępienie? Bo właściwie do tego to się sprowadza. Nie potrafię przyjąć do serca, odczuć w moim sercu tych emocji związanych z doświadczeniem miłości Jezusa. Nie potrafię odczytać znaków Ducha Świętego w moim życiu. Czy to oznacza, że jestem skazana na potępienie?
Na szczęście dla osób takich jak ja Kościół przewidział pewną opcję. Dał coś niesamowitego, mianowicie Pismo Święte, i do tego jeszcze dodał narzędzia. Biorę Pismo Święte, otwieram je w jakimś miejscu i czytam werset: „Sprawiedliwość Świadectw Twoich trwa na wieki, daj mi rozum, a żyć będę”. Co oznacza to sformułowanie w moim życiu? W jaki sposób i co mi Duch Święty podpowiada? Jak się to odnosi do mojego doświadczenia? Nie wiem, nie potrafię czegoś takiego robić. Na szczęście mam kogoś takiego jak święci i doktorzy Kościoła. Mogę popatrzeć, co oni mają na ten temat do powiedzenia, w jaki sposób to powinno się przekładać na moje życie. Mam na szczęście Katechizm Kościoła Katolickiego. Mogę popatrzeć w odpowiedni rozdział i zobaczyć, co Katechizm Kościoła Katolickiego podpowiada. Jakie decyzje powinnam podjąć. Jestem za to bardzo wdzięczna!
Ale miałam mówić o Mszy Świętej Trydenckiej. Dlaczego mówię o Duchu Świętym? Dlatego, że… Msza Święta to jest tylko czubek góry lodowej. Kiedy popatrzymy na naukę Kościoła katolickiego, tę wypracowaną przez 2000 lat, to okazuje się, że to, co proponuje Kościół, jest zwyczajnie zdrowe dla człowieka.
Jako psycholog muszę czytać dużo badań psychologicznych i w trakcie moich studiów odkryłam, że dobrze zrobione metodologicznie badania na dużą skalę pokazują, że właściwie wszystko, co proponuje Kościół katolicki jako receptę na życie, jest zdrowe dla człowieka, prowadzi go do szczęśliwości. Zachowanie dziewictwa do ślubu, monogamia, niestosowanie antykoncepcji, wielodzietność, regularna spowiedź święta, medytacja, umartwienia, posty. To wszystko jest dla człowieka zwyczajnie zdrowe. I Kościół katolicki oferuje bardzo spójne nauczanie w tym zakresie. Nie tylko dążę do zbawienia w wieczności, ale także dzięki stosowaniu się do nauki Kościoła mogę uzyskać pokój w mojej rodzinie, pokój tutaj na Ziemi. Odkrycie to jest dla mnie dosyć niesamowite. Wystarczy zaufać mądrości Kościoła wypracowanej przez 2000 lat.
I tutaj dochodzimy do punktu problematycznego. Gdzieś w połowie ubiegłego wieku kilka mądrych głów doszło do wniosku, że trzeba troszeczkę bardziej dostosować nauczanie Kościoła do wymogów współczesnego świata. Tak bardziej ludzi zaangażować, tak poluzować nauczanie, jeżeli chodzi o pewne kwestie. Cały świat stosuje antykoncepcję, więc my może antykoncepcji nie zaakceptujemy, ale powiedzmy może, że seks w małżeństwie przede wszystkim pełni funkcje taką, aby wiązać ludzi ze sobą, aby budować relacje, a prokreacja schodzi na drugi plan. To jest tylko przykład oczywiście.
Znowu — miałam mówić o Mszy Trydenckiej, a mówię o rozmnażaniu. Ale to jest przykład, że gdzieś tam w połowie ubiegłego wieku doszło do rozmycia nauki Kościoła, która była bardzo jasna, bardzo precyzyjna i dawała tak naprawdę receptę na szczęście.
Msza święta, która powstała w wyniku reform, też jest takim eksperymentem, jak dostosować bardziej liturgię do wymogów współczesnego świata. Niech będzie bardziej interaktywnie, niech ludzie będą bardziej zaangażowani, niech mają więcej do zrobienia w czasie Mszy świętej, skróćmy różne modlitwy. To będzie bardziej przyjemne. Ludzie do nas przyjdą, kiedy będziemy im pokazywać, jak Jezus ich kocha.
Kiedy byłam mała, to ta Msza święta, na którą chodziłam, bardzo mnie męczyła. Tzn. miałam wrażenie, jakby to była jakaś akademia ku czci. Ksiądz stoi, dużo nam opowiada, my mu odpowiadamy, są to pewne wyuczone formułki, co chwila jest wymiana zdań: „Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Panie”. No, ale akceptowałam to. Stwierdziłam, że jak muszę chodzić, to muszę chodzić. Jest taki obowiązek niedzielny. Potem odkryłam dominikanów w Poznaniu. I nagle odkryłam takie rzeczy, jak np. dobre kazania, które miał o. Jan Góra. Naprawdę miał bardzo dobre kazania. Odnoszące się do rzeczywistych problemów, które mnie wtedy, jako nastolatkę, dotykały. I nagle odkryłam muzykę. Stare pieśni polskie opracowane na głosy. Pieśni łacińskie, Psalmy Gomułki, różne opracowania wielogłosowe po łacinie na przykład. Absolutnie niesamowite to było. Chorał gregoriański, Missa de Angelis, czy Msza Maryjna śpiewana w czasie rorat u dominikanów.
Było to dla mnie niesamowite, że może być taka muzyka, że to nie musi być śpiewanie z gitarką. To już było dużo. Natomiast nadal pamiętam, że chodząc na te Msze święte w czasie bycia nastolatką, czy w czasie bycia studentką, musiałam coś robić, musiałam robić coś dodatkowego, bo samo siedzenie na Mszy św. było męczące, dla mnie nudne. Jak byłam mała, jeszcze w szkole podstawowej, to mi powierzono np. funkcję przerzucania na rzutniku tekstów podczas „Siedemnastek” u dominikanów. Byłam z tego powodu bardzo dumna, miałam bardzo ważną funkcję do zrobienia, ponieważ gdybym nie przerzucała w odpowiednim momencie tych slajdów w czasie Mszy świętej, to ludzie nie wiedzieliby, co śpiewać, bo nie wszyscy znają przecież na pamięć słowa. Potem śpiewałam w jakichś scholach — było ważne, że musiałam coś robić w czasie Mszy świętej, bo inaczej bardzo się nudziłam.
Odkrycie Mszy świętej trydenckiej, to było, że jest tyle ciszy, jest tyle skupienia, to nie jest takie „hasło — odzew”, ale jest dużo medytacji, dużo ciszy, dużo skupienia. Żeby było śmieszniej, to do tego, że w czasie Mszy świętej jest potrzebna cisza, że jest potrzebna medytacja, dochodzą również księża na pozór w ogóle nie związani z Tradycją Katolicką. Był taki ksiądz w Paryżu, prowadzący schronisko dla bezdomnych, który zasłynął z tego, że pięściami sobie wywalczył pozycję w gangu ulicznym. I ten facet, absolutny modernista, mówi, że zaczął wprowadzać we Mszę świętą momenty ciszy, gdzie ludzie po prostu klęczeli i się modlili. I że dla tych wszystkich to było takie niesamowite, że podczas Mszy świętej jest cisza, jest medytacja, jest czas na to, żeby rzeczywiście można po cichu kontemplować Najświętszy Sakrament. Niesamowita sprawa.
Ale znowu — to jest wyważanie otwartych drzwi, które są już dawno temu otwarte. To jest właśnie to, co reforma posoborowa wywaliła ze Mszy świętej. Okresy milczenia, okresy dla ludzi, żeby pomodlić się w sposób indywidualny, żeby adorować Jezusa w Eucharystii.
Ważnym elementem, mówiąc szczerze, w tym wszystkim była muzyka, tzn. to, że myśmy razem z mężem wykonywali w różnych zespołach muzykę polifoniczną, sakralną. Bardzo miło, bardzo fajnie w różnych kościołach. Zaczęliśmy śpiewać raz w miesiącu na Mszy u karmelitów, raz w miesiącu, no i generalnie był pewien zgrzyt. Tzn. jest sobie Msza święta, a następnie ksiądz stoi, ludzie stoją, a my sobie śpiewamy pięciominutowe Kyrie. Taka przerwa we Mszy świętej: wszyscy stoją, my śpiewamy. Kończymy ten pięciominutowy koncert z Kyrie i wznawiana jest akcja liturgiczna. Ksiądz znowu coś tam robi, wierni coś tam sobie robią. I tak jedziemy aż do momentu, np. kiedy jest Sanctus i znowu wierni stoją, ksiądz stoi, akcja liturgiczna się zatrzymuje, trzyminutowy koncert. I znów akcja liturgiczna jest kontynuowana. I tak samo z Agnus Dei. Oczywiście Gloria i Credo nigdy nie śpiewaliśmy, bo to by w tym momencie tę Mszę totalnie, kompletnie rozwaliło.
Ale któregoś dnia przyszliśmy na Mszę świętą trydencką w naszej parafii, to było chyba z okazji jakiejś rocznicy ślubu mojego męża i mojej, i zaśpiewaliśmy tę samą Mszę polifoniczną Wiktorii w czasie Tridentiny. I nagle wszystko wskoczyło na właściwe miejsce. Nagle okazało się, że my sobie śpiewamy Kyrie, ludzie klęczą i się modlą, ksiądz modli się. Dalsza część Mszy świętej jest odprawiana przy ołtarzu, a my śpiewamy. I to przechodzi płynnie w Gloria itd. Po prostu nie ma ani na chwilę tego, żeby muzyka przerywała Mszę świętą. Jest za każdym razem to, że ta muzyka podkreśla Mszę świętą. Chyba najbardziej niesamowite jest, kiedy śpiewa się Benedictus po Przeistoczeniu. Niebo na ziemi. Ta muzyka była pisana pod tę Mszę. Jeżeli nie wykonujemy tej muzyki we właściwym kontekście, tzn. w czasie Mszy świętej trydenckiej, to ona po prostu nie pasuje. Nie pasuje do Mszy świętej nowej. Jest nudna jako koncert. Dopiero wykonywana w trakcie Mszy świętej trydenckiej jest absolutnym zwieńczeniem tego piękna Mszy trydenckiej. Taką wisienką na torcie.
Kolejna rzecz — być może nie wszyscy zwracają uwagę, nie jest ważna dla każdego — ale we Mszy świętej trydenckiej mamy zupełnie inną mowę ciała. Przypomnieniem mi, że jestem człowiekiem, który sam z siebie tak naprawdę niczego nie może. Przypomnieniem mi, że po to, abym mogła iść do nieba, Chrystus umarł na krzyżu, przypomnieniem mi, że każdym swym grzechem dokładam mu cierpienia na krzyżu. Że naprawdę to, czy ja się staram być lepszą osobą, jest bardzo ważne. Dlatego, że jeżeli nie staram się być dobrą osobą, jeżeli wychodzę z założenia, że tutaj coś mi tam nie wyszło, ale Pan Bóg jest miłosierny, Pan Bóg Pan Bóg mnie kocha, mi wybaczy; owszem pójdę do spowiedzi. Ale przez każdy grzech ja dokładam mu cierpienia na krzyżu. I to jest podkreślone we Mszy świętej trydenckiej. Przez bardzo rozbudowane Ofertorium, w tym momencie, gdy jest bardzo dużo klęczenia, kiedy 3 razy powtarzamy słowa celnika: Domine, non sum dignus (Panie, nie jest godzien…). To wszystko jest nastawione na to, aby rzeczywiście żałować za swoje grzechy i postanawiać być lepszym człowiekiem.
W nowej Mszy jest takie „Hip hip hurra, Jezus żyje, a my jesteśmy taką fajną wspólnotą — wszyscy się kochamy. Przekażcie sobie znak pokoju”. I tutaj nieszczery uśmiech do osoby stojącej po jednej i po drugiej stronie, której naprawdę nie znam, nie wiem, kto to jest. Wybaczam tobie — przekazuję tobie znak pokoju — ale właściwie co mam wybaczać? Ja wiem, że znak pokoju jest takim nawiązaniem do pierwszych stuleci, gdy wszyscy uczestniczący znali się nawzajem i mieli sobie co wybaczać. Natomiast teraz, współcześnie, jak przychodzę do parafii, to ja tych ludzi na oczy nie widzę, ja ich mogę widzieć raz w tygodniu ewentualnie na Mszy świętej, dlatego, bo lubią siadać w tym samym miejscu. Nie mam im nic wybaczać. Nie narobili mi żadnego zła.
Zdaję sobie sprawę, że są osoby, które potrzebują takiego emocjonalnego przeżywania Pana Boga, zdaję sobie sprawę, ponieważ widzę ludzi, którzy pozbawieni takiego np. doświadczenia prawdziwej miłości ze strony rodziców zaczynają szukać takiej miłości ze strony Pana Jezusa. Zaczynają szukać takiego emocjonalnego uzdrowienia ze strony Pana Jezusa. I ja tę potrzebę rozumiem.
Dla mnie problem jest taki, że we współczesnym świecie, we współczesnym Kościele, brakuje miejsca dla ludzi takich jak ja, tzn. osób takich, które się nie ekscytują emocjonalnym doświadczeniem Pana Boga. Dla osób takich jak ja albo mój mąż, którzy potrzebujemy po prostu takiego zestawu przepisów, wskazówek, pewnego zestawu recept na życie. Chciałabym mieć oprócz Mszy świętej trydenckiej, którą mam w parafii, i oprócz dobrego spowiednika, jakim jest mój ksiądz proboszcz, takiego zwykłego duszpasterstwa, takiej niezinfantylizowanej nauki katechizmu dla moich dzieci. Jakiejś nauki stanowej dla mnie, jako żony. Jakiejś nauki stanowej dla mojego męża — jako głowy rodziny. Czy ja się tego doczekam, tak żeby rzeczywiście mieć to na co dzień w u siebie parafii? Mam wrażenie, że po prostu ja muszę z mężem wziąć pewne dokumenty, katechizmy i samemu nauczać katechizmu dla dzieci u nas w domu, prowadzać je na Msze święte trydenckie po to, aby mogły doświadczyć pewnego sacrum i tego, czym jest Msza, kiedy jest ukierunkowana na Pana Boga, a nie na wspólnotę, nie na ludzi. Chciałabym być w tym wspierana. To może takie życzenie do świętego Mikołaja na Boże Narodzenie.